niedziela, 18 maja 2014

LCJ Run, czyli bieg po pasie startowym na łódzkim lotnisku. 17.05.2014



Bieg po pasie lotniskowym - dla mnie, która odkryła dość późno, ale za tok jak intensywnie!, uroki latania samolotem, był to wystarczający powód, by dołączyć ten bieg do serii 'must run'. I chyba nie byłam osamotniona w odczucie jego wyjątkowości, bo pierwsza tura zapisów została zamknięta po dwóch czy trzech godzinach (650 osób), a druga... po dwóch minutach!!! (jednocześnie limit zwiększono do 850 osób). Przyznam, że w pierwszej turze się nie załapałam - weszłam na stronę po południu i było już pozamiatane. Kiedy jednak ogłosili, że odbędzie się drugi etap zapisów (dziękuję osobom, które nie popłaciły w pierwszym terminie :D), nastawiłam ze trzy alarmy, a o wyznaczonej godzinie koczowałam na stronie, co chwila ja odświeżając. Udało się! Radość ogromna i niecierpliwe wyczekiwanie na ten piękny dzień.

Post piszę jeszcze w emocjach i oparach endorfiny po nocnym bieganiu, więc tak na szybko... Bieg po północy, pas lotniska pokrywa mrok i mgła!, para bucha z buzi, pojedyncze światła palą się co kilkaset metrów, uspokajająca cisza przerywana delikatnym tupotem butów i okresowymi zrywami dopingu biegaczy dla biegaczy (bo żadnej publiczności nie było). Zamazane sylwetki biegaczy, szczególnie tych bardziej oddalonych, przypominały trochę sceny z thrillerów - niczym bandy zombie biegnące przed siebie, na oślep :) Było mega, najlepszy bieg, jaki było mi dane przebiec! Klimat nie do przebicia :D

I ważne, cała otoczka związana z organizacją była utrzymana w klimacie lotniczym. Biuro zawodów ustawione w hali odlotów, odbieraliśmy pakiety w check-in'ach. Upominki po biegu zbieraliśmy z taśmy bagażowej. No i te koszulki!!!! Genialne są :D 




Ponieważ wszystko działo się na lotnisku, trzeba było zachować wszelkie wymogi bezpieczeństwa. Czekała nas odprawa, w której służby prześwietlały nas i nasz skromny dobytek (trzeba było być już w stroju biegowym i można było wziąć ze sobą tylko telefon/zegarek) - to też dodawało klimatu. Jedynym minusem było czekanie ponad 2,5 godziny w terminalu, no ale zakładam, że inaczej się nie dało - w końcu to lotnisko i nie można z przyjść z buta i pośmigać po pasie :)




Czasem nie ma się co chwalić, ale tym razem nie był najważniejszy. Na ostatnim kilometrze udało się ciut przyspieszyć, dzięki czemu wyprzedziłam kilkanaście osób. Moje prywatne mini zwycięstwo - przez jakieś 3 km czaiła się za mną jedna panna, udało się ją zgubić :D

Czas netto: 00:28:19, brutto: 00:29:29. 





2 komentarze: